Wyobraźcie sobie horrorowy dream team. Za kamerą stanąłby George Romero, który m.in. swoją Nocą żywych trupów zapisał się złotymi zgłoskami w historii horroru. Scenariusz napisałby Stephen King, znany chyba każdemu najpopularniejszy autor powieści i opowiadań grozy (Misery, Carrie, Lśnienie i wiele więcej). Ponad to, charakteryzację powierzyć winno się Tomowi Saviniemu, legendzie tej sztuki filmowej, któremu sukces zawdzięczać mogą takie produkcje jak oryginalny Świt żywych trupów, Dzień żywych trupów czy Piątek 13-go. Marzenie? Otóż nie - w 1982 roku powstał film z udziałem wszystkich tych trzech panów!
Nie jest to jednak typowa zamknięta fabuła o standardowej strukturze. Creepshow jest raczej filmowym ekwiwalentem popularnych pół wieku temu komiksów grozy, takich jak Tales form the Crypt czy The Haunt of Fear, gdzie głupiutkie historyjki z niespodziewanymi zakończeniami miały za zadanie po części straszyć, ale przede wszystkim oferować solidną porcję niezobowiązującej rozrywki. Podobne zadanie postawili sobie autorzy filmu - Creepshow jest zatem zbiorem kilku nieskomplikowanych historii, obracających się wokół typowych dla horroru motywów, za to dosyć ciekawych i różnorodnych. Całość spinają scenki z niejakim Billym, chłopcu, któremu obrywa się od ojca za czytanie komiksowych horrorów. Komiks Billy'ego, Creepshow, ląduje zatem w koszu, jednak po chwili chłopca odwiedza zjawa z pierwszej strony pisemka, zachęcając go do wysłuchania historii - tym samym płynnie przechodzimy do pierwszego z epizodów.
Father's Day
Pierwsza z historii to klasyczna opowieść o zemście, która dosięga nawet zza grobu - brzmi dosyć górnolotnie, jednak w praktyce mamy tu klasyczną historyjkę o zombie. Poznajemy tu mocno dysfunkcyjną rodzinę Granthamów - ojciec Nathan dorobił się na oszustwach i przekrętach, natomiast jego córka Bedelia jest niestabilną emocjonalnie starą panną, na której tatuś skupia wszystkie swoje negatywne emocje. Pewnego feralnego Dnia Ojca, miarka się przebrała - Nathan zamiast otrzymać świąteczny tort, dostał ciężką popielniczką prosto w czaszkę i przez siedem lat wąchał kwiatki od spodu. W siódmą rocznicę tamtego tragicznego wydarzenia, Bedelia znowu pojawia się w domu, by razem z wnukami Nathana spędzić wieczór i powspominać. Wcześniej jednak swoim zwyczajem odwiedza grób ojca w ogródku, przy okazji wylewając nań trochę whisky, które lubiła od czasu do czasu popijać. Tym samym niechcący odprawiła jakiś dziwny rytuał, w efekcie czego tatuś powraca do żywych - tyle, że po siedmiu latach leżenia w ziemi, nie wygląda zbyt zdrowo. Pięknie ucharakteryzowany przez Toma Saviniego trup postanawia dostać swój obiecany tort, przy okazji mordując wszystkich, którzy staną mu na drodze.
Fabuła jest prosta, ale jednocześnie całość ogląda się bez dłużyzn. Powracający zza grobu Nathan wygląda po prostu świetnie, szkoda tylko, że jego zabójstwa są takie... konwencjonalne. Tym niemniej, jest to bardzo przyjemne otwarcie całego filmu, wprowadzające w klimat i estetykę całości.
The Lonesome Death of Jordy Verrill
Gratka dla fanów Stephena Kinga - on sam gra tutaj przygłupiego rednecka, który, wzorem innych bohaterów horrorów, odkrywając tajemniczy meteoryt, zamiast zadzwonić po fachowców, ewentualnie po kogokolwiek z IQ wyższym niż swoje, kładzie nań swoje brudne paluchy. To, że ciekawość zwykle jest w horrorach brutalnie karana, wiadomo nie od dziś - tym razem, ciekawski wieśniak zostaje bardzo szybko pokryty błyskawicznie rozprzestrzeniającym się organizmem, przypominającym ziemskie rośliny. Niedługo potem zostaje też odwiedzony przez ducha swojego ojca, ostrzegającego go przez wzięciem kąpieli. Najwyraźniej bycie porośniętym przez kosmiczną trawę mocno swędzi, bowiem bohater nie zastanawia się długo i ostatecznie ląduje w wannie. Nazajutrz nie tylko on, ale i cała okolica pokryta jest zielonym organizmem. Co gorsza, prognozy pogody przepowiadają w najbliższych dniach ulewne deszcze...
Historia nie jest może specjalnie wyszukana, ale sam pomysł wzięcia czegoś tak powszechnego i niegroźnego jak chwasty i przerobienia tego motywu na kosmiczne zagrożenie, zasługuje na uznanie. No i trzeba przyznać, że autor Carrie czy Lśnienia wygłupiający się na ekranie, to coś zdecydowanie wartego zobaczenia.
Something to Tide You Over
Jeśli Stephen King w roli wiejskiego idioty to rzecz wyjątkowa, co zatem można powiedzieć o Leslie Nielsenie, grającym tu zimnokrwistego psychopatę? To znaczy innego niż Frank Drebin. W każdym razie, ten epizod zapoznaje nas z niejakim Richardem Vickersem,, któremu żona przyprawia rogi, czego ten rzecz jasna nie znosi najlepiej. Zamiast jednak denerwować się specjalnie całą sytuacją, Richard preferuje delektowanie się zemstą podaną na zimno. Zmusza on swoją żonę i jej kochanka do zakopania się po szyję w plażowym piasku, montuje nad ich głowami kamery i popijając winko, obserwuje w domowym zaciszu, jak przychodzi przypływ i stopniowo podtapia niewierną małżonkę i jej wybranka. Okazuje się jednak, że takim sposobem nie da się człowieka utopić, nie zamieniając go jednocześnie w ociekające wodorostami zombie pałające żądzą rewanżu... Całość zatem zmierza ku krwawemu końcowi.
Leslie Nielsen jest tu po prostu przerażający. Serio - sympatyczny, niegroźny, przezabawny pan, jakiego znamy z Nagiej Broni czy innych filmów braci Zuckerów i Jima Abrahamsa, zamienia się tu w delektującego się powolna śmiercią swojej żony psychopatę i jest w tym szalenie przekonujący. A już sam pomysł zakopania wroga po szyję w piachu, by ten czekał na swoją śmierć pod wodą, wydaje mi się wyjątkowo oryginalny i ciekawy.
The Crate
Czwarta historia opowiada o dwóch naukowcach - jeden pokazuje drugiemu skrzynię z czymś wyjątkowo strasznym w środku, a mianowicie ohydną i krwiożerczą kreaturą (która wygląda trochę jak przerośnięta małpa). Niestety, w wyniku kilku nieszczęśliwych zbiegów okoliczności, potwór zabija kilka osób, w związku z czym nastawienie obu profesorów zaczyna się znacznie różnić. Pierwszy z nich, przerażony morderczą naturą stworzenia, stara się doprowadzić do zamknięcia monstrum z powrotem w skrzyni, a najlepiej pozbycia się go jak najszybciej. Drugi... hm, drugiemu nie układa się trochę z żoną, wobec tego potwór staje się dlań idealnym narzędziem, by się zrzędliwej niewiasty pozbyć. Tak czy inaczej, chyba nikt nie liczy na to, że historia skończy się happy endem?
Przyznam, że ten epizod jest moim zdaniem najmniej interesujący, chociaż sam początek z tajemniczym monstrum w skrzyni kojarzy mi się z klasycznym horrorem klasy B, Basket Case, o którym pewnie niedługo powiem nieco więcej.
They're Creeping Up On You!
Ostatnia z fabuł to prawdziwy koszmar dla kogokolwiek, kto reaguje alergicznie na wszelkiego rodzaju insekty żerujące w domach. Bohaterem jest kolejny biznesmen z wątłym kręgosłupem moralnym, Pan Upson. W związku z tym, że nie cierpi on brudu, kurzu, robaków i pasożytów, żyje w hermetycznym i całkowicie sterylnym mieszkaniu. Niestety - niebawem przyjdzie mu się zmierzyć z całą armią prusaków, karaluchów i innego robactwa, przed którą nie ma ucieczki...
Można się w tej historii dopatrywać głębszego dna - ponoć karaluchy symbolizują tłum szarych, anonimowych pracowników, których Pratt z upodobaniem deptał, a którzy teraz wracają, by odpłacić się pięknym za nadobne. Cóż, w każdym razie jeśli kogoś bawi oglądanie całych tysięcy karaczanów szturmujących mieszkanie wrednego biznesmena - niewątpliwie znajdzie tu coś dla siebie.
***
Creepshow przywodzi na myśl piękną ideę horrorów, by przede wszystkim zapewniać widzom rozrywkę - czystą, bezkompromisową zabawę bez zobowiązań, bez jakiegoś moralnego drugiego dna, bez niepotrzebnych udziwnień czy niepotrzebnego naturalizmu. Szczerze, czy jakikolwiek horror jest w ogóle w stanie kogokolwiek naprawdę wystraszyć? Udało się to tylko kilku wybitnym przedstawicielom, cała reszta gatunku to tylko żałosne próby wywołania chociaż odrobiny emocji u widzów, dające w efekcie nudne i przewidywalne festiwale zgranych klisz i motywów. Dlaczego więc zamiast silić się na robienie poważnego kina grozy, twórcy nie wolą dać widzom horrorów, które potrafią rozbawić, zaskoczyć ciekawymi rozwiązaniami charakteryzacyjnymi czy oryginalnymi pomysłami, przy okazji nie siląc się na nic więcej, niż stworzenie solidnego rozrywkowego kina, udanie uzupełniającego konsumpcję butelki piwa i pudełka popcornu? Ostatnio do korzeni wrócił Sam Raimi, tworząc wyjątkowo udane Wrota do piekieł (Drag Me to Hell), świetną kompilację scen klimatycznych i autentycznie zabawnych, pokazując jednocześnie jak płytkie i zwyczajnie głupie są współczesne horrory, jeśli faktyczny pastisz gatunku wypada w konfrontacji z nimi milion razy ciekawiej.
Tak czy inaczej, dziełko Romero i Kinga jest jednym ze spadkobierców powyższego mocno rozrywkowego podejścia do kina. Maksimum rozrywki, fajne efekty wizualne, nie pozostawiające miejsca na nudę fabułki i wyjątkowo warte obejrzenia role Nielsena i Kinga - oto, co proponuje Creepshow. Ja się czuję kupiony.
Film doczekał się również jednej oficjalnej kontynuacji, oznaczonej numerkiem 2, co istotne, stworzonej przez tych samych twórców i stojącej na równie wysokim poziomie co poprzedniczka.
.
.
1 komentarzy:
http://en.wikipedia.org/wiki/Creepshow_III czyli jest i trojka
Prześlij komentarz