czwartek, 30 grudnia 2010

Horrory studia Troma - czyli po co wydawać 20 mln na jeden film...

...jeśli za tę kasę można nakręcić ich sto? Takie oto motto przyświeca Lloydowi Kaufamnowi - założycielowi i prezesowi kultowej niezależnej wytwórni filmowej, która utrzymuje się na rynku już od 30 lat. Troma jest już symbolem kina wybitnie złego, przy którym nawet niektóre produkcje porno stoją poziom wyżej pod względem scenariusza, realizacji i wysokości budżetu. Co więcej, temu małemu przedsiębiorstwu udało się nie tylko wyprodukować masę filmów i dystrybuować ich dwa razy tyle, zarabiać dodatkowo na gadżetach i organizując niezależny festiwal dla fanów, ale przede wszystkim stać się inspiracją dla całej rzeszy domorosłych filmowców (ale też i uznanych postaci kina - do fascynacji filmami Tromy przyznają się Quentin Tarantino, Peter Jackson czy Kevin Smith), przy okazji pokazując, że do osiągnięcia sukcesu wystarczy pasja i entuzjazm. A także - rzecz jasna - obecność zombie, sadystycznych nimfomanek oraz toksycznych mutantów.
  
 O samej wytwórni, jej barwnej historii i charyzmatycznym prezesie powiedziano już bardzo wiele - a o chałupniczych metodach tworzenia kolejnych filmów można by spokojnie napisać cały elaborat. Osobiście wolałbym skupić się na tym, co jest zdecydowanie najważniejsze - samych filmach. Filmografia Tromy nie zamyka się rzecz jasna w samym tylko gatunku horroru, bowiem każdy film to wręcz eklektyczna do bólu jazda bez trzymanki po różnych gatunkach i konwencjach (brzmi to mocno na wyrost w przypadku studia, które używa pomalowanego na szaro makaronu do imitacji ludzkich wnętrzności - ale wierzcie mi na słowo), lecz faktem jest, że to właśnie horror i wszechobecne gore jest bazą dla większości tromatycznych dziełek.

Tak czy inaczej, mam zaszczyt przybliżyć tutaj kilka moim zdaniem najciekawszych pozycji z bardzo bogatego katalogu Tromy (naprawdę jest w czym wybierać).

The Toxic Avenger


Nie mógłbym nie zacząć od najsłynniejszego tytułu, jaki stworzyło nowojorskie studio. Toxic Avenger to film, który dał Tromie ogromną popularność - powstały cztery części cyklu (piąta w drodze), twarz tytułowego bohatera stanowi logo wytwórni, Marvel stworzył komiks o przygodach Mściciela, wyprodukowano też kreskówkę dla dzieci, musical, napisano nawet książkę na podstawie filmu. Nie wspominając już o serii kubeczków, koszulek i innych gadżetów, które sprawiły, że postać z filmu stała się rozpoznawalna nie tylko dla fanów złych filmów. 

Wpływ Avengera, a właściwie sukcesu tej produkcji na dalsze losy Tromy, a także cały kontekst jest nie do przecenienia, dlatego też od tego zacząłem, natomiast co do samego samego filmu - jest to sztandarowy przedstawiciel gatunku komedii gore lansowanego przez Tromę. Lloyd Kaufman usłyszał niegdyś zdanie, że horror jako gatunek umarł, wobec tego postanowił zaradzić temu na swój sposób, tworząc coś oryginalnego i świeżego - a więc w tym wypadku pokręconego i szalonego. A że wówczas dorabiał sobie na planie Rocky'ego, to postanowił, że akcja rozgrywać się będzie w siłowni. Tam więc poznajemy głównego bohatera. Melvin jest cherlawym nerdem, wyśmiewanym przez muskularnych bywalców siłowni i ich biuściate wybranki. Pewnego razu owa grupa równie pięknych, co okrutnych nastolatków postanawia sobie z Melvina zakpić, doprowadzając do sytuacji, w której biedny chłopak w kostiumie baletnicy całuje kozę na oczach wszystkich odwiedzających siłownię (kreatywności nastolatkom nie można było odmówić). Melvin jednak nie znosi tego najlepiej i uciekając przed tłumem, skacze z okna, niestety prosto w pojemnik z toksycznymi odpadami. A, że radioaktywne kąpiele nie kończą się zazwyczaj dobrze, to chłopak zaczyna niedługo potem mutować i staje się tytułowym Toksycznym Mścicielem, zniekształconym potworem o dobrym sercu. Toxie ratuje z opresji mieszkańców Tromaville (w tym także niewidomą dziewczynę, która z czasem staje się jego kochanką, przygotowująca mu także pożywne śniadania w postaci hurtowej ilości sadzonych jaj), z jednej strony zaskarbiając sobie ich przychylność, a z drugiej strony stając się solą w oku dla miejscowych przestępców.


W kolejnych częściach cyklu Toxie walczy z samym Diabłem, mafią pieluchową i swoim alter-ego z innego wymiaru - Noxious Offenderem (Noxiem). Część pierwsza jest kultowym klasykiem, od którego powinno się zaczynać przygodę z Tromą. Jest tu wszystko, co dla wytwórni charakterystyczne - rozjeżdżany na drodze melon imituje ludzką głowę, spaghetti - wnętrzności, a sos truskawkowy - krew. Seks mutanta z niewidomą dziewczyną, zabijanie dla zabawy chłopca na rowerze, brutalna zemsta za pomocą przyrządów do ćwiczeń czy dosłowne sikanie ze strachu na widok twarzy Toxiego to normalka. Dwa kolejne epizody przygód Mściciela są już niestety niewarte uwagi. Toxic Avenger w wielkim stylu powrócił za to w części czwartej, o której zresztą planuję powiedzieć nieco szerzej już niebawem.

Redneck Zombies

 

Klasyczny zombie-movie. Banda stereotypowych rednecków z południa USA znajduje porzuconą beczkę z toksyczną zawartością (oczywiście zieloną i bulgocząca). Niestety podejrzany płyn zalał cały mozolnie pędzony bimber, wobec tego szkoda było cokolwiek marnować i zawartość beczki została wypita. To, co dało nadludzką siłę Melvinowi w Toxic Avengerze, wieśniaków zamienia  w okrutne i żądne krwi zombie (zwracają uwagę wyjątkowo kreatywne sceny przeobrażeń). Zombiaki szwendają się potem po okolicy, widowiskowo mordując wszystkich nieszczęśników, którzy pojawiają się w ich polu widzenia. Sporo zabawnego gore, dużo humoru i campowy klimat sprawia, że jest to jedna z pozycji obowiązkowych dla każdego fana horrorów o zombie z przymrużeniem oka. 

Poultrygeist: Night of the Chicken Dead 


Arbie i Wendy byli szczęśliwą parą zakochanych licealistów. Wendy jednak wyjechała do college'u, gdzie przesiąknęła lewicową ideologią, w związku z czym stała się walczącą ze złymi korporacjami lesbijką. Razem z innymi czerwonymi wojowniczkami zmagającymi się z uciskiem na świecie, dziewczyna wróciła do swojego rodzinnego miasta, bo protestować przeciwko American Chicken Bunker - restauracji budowanej na gruzach starego indiańskiego cmentarza. Arbie postanowił zrobić swojej byłej ukochanej na złość i podjął  w tej samej placówce pracę, gdzie oprócz niego dorabia sobie też cała plejada różnego rodzaju mniejszości etnicznych USA. Mniej więcej w tym momencie zaczyna się prawdziwa zabawa - obrażone za zrównanie z ziemią ich cmentarza duchy Indian opanowują serwowane w knajpie jedzenie, zamieniając zwykłe kurze jaja w podejrzanie świecące, zielone, toksyczne jaja (zielone toksyny to chyba ulubiony motyw Tromy), które mimo wszystko i tak podawane są klientom. Przynajmniej do czasu, gdy Arbie i reszta pracowników zaczyna zdawać sobie sprawę, że coś jest nie tak, a pojawienie się morderczych kurczaków-zombie to nie jakieś tam zatrucie nieświeżymi skrzydełkami. Klimat przypomina trochę Martwicę Mózgu Jacksona - ilość przelanej sztucznej krwi przekracza wszelkie możliwe normy, a ofiary zombie-kurczaków są dekapitowane, mielone, ścierane i rozrywane na strzępy. Trup ściele się gęsto i choć to wszystko może brzmi przerażająco i brutalnie, to jednak efekty gore są na tyle umowne (choć pomysłowe), że całość wypada maksymalnie groteskowo i nawet wspomniana Martwica Mózgu jest przy Poultrygeist wzorcem realizmu. Chyba, że kogoś rażą np. naprawdę groteskowe sceny zrywania twarzy (tj. gumowej imitacji) czy wyrywania wybitnie nierealistycznie wyglądających jąder. Ale takie osoby pewnie nie dobrnęły nawet do tego akapitu. Zatem wszystkim miłośnikom naprawdę zabawnie ukazanej krwawej masakry mogę z czystym sumieniem ten film polecić. Troma na oficjalnej stronie filmu chwali się nawet całkiem dobrymi opiniami o nim (ze strony np. Stephena Kinga czy... fundacji PETA).

Class of the Nuke’em High


W spokojnym (do czasu) miasteczku Tromaville istnieje sobie szkoła średnia, która - co jest całkiem naturalne w tromaversum - zrządzeniem losu mieści się zaraz obok elektrowni atomowej. Niestety w elektrowni dochodzi do awarii, przez co dochodzi do wycieku... tak jest, pojawiają się tak ulubione przez Kaufmana zielone toksyny! Dostają się one do wodociągów, przez co cały teren robi się ekstremalnie niebezpieczny, a jeden z uczniów zamienia się w mutanta po wypiciu wody z kranu i popełnia samobójstwo. Dyrekcja stara się całość wydarzeń tuszować, natomiast w szkole zaczyna kwitnąc handel narkotykami powstałymi na bazie toksycznej substancji. W tym momencie można by się spodziewać kolejnego zombie-movie, ale to by było dla Tromy zbyt oczywiste - otóż tutaj toksyczne narkotyki zmieniają spokojnych uczniów liceum w brutalnych dzikusów-mutantów, tworzących bezwzględne gangi na terenie szkoły. Żeby nie było za nudno, filmowcy dorzucili jeszcze (bardzo ładnie zrobionego jak na tak niski budżet) super-mutanta, trochę erotyki i gore. Czyli wszystko to, co fani Tromy lubią najbardziej. Class of the Nuke'em High doczekało się jeszcze dwóch sequeli, jednak poszły one już w nieco innym kierunku. Dość nadmienić, że np. druga część kończy się walką z gigantyczną zmutowaną wiewiórką. W obu sequelach małe cameo notuje Toxie.

Tromeo and Juliet


Tak, tak, Troma ma w swoim portfolio także adaptację słynnego dramatu Shakespeare'a, co oznacza jednocześnie, że jest to pierwszy opisywany tu film, w którym nie ma toksycznych odpadów. Choć cała reszta wizji kina wg Tromy została na swoim miejscu. Zatem mimo posiadania zarysów oryginalnego dramatu w fabule (są więc dwa zwaśnione rody i ich zakochani przedstawiciele), cała otoczka nieco się różni od popularnych interpretacji. Tromeo przedkłada seanse z komputerowym porno nad poważne związki, a Julia jest biseksualną ofiarą molestowania przez swojego ojca. Głowy obu rodzin niegdyś wspólnie prowadzili wytwórnię filmów dla dorosłych, dopóki ojciec Tromea nie został przez swojego wspólnika bezwzględnie zaszantażowany (swoją drogą, ojciec białego Tromeo jest czarny), natomiast cała reszta członków obu rodów to psychole i ćpuny, spędzający czas na braniu narkotyków i obijaniu sobie twarzy. Oprócz tego leje się rzecz jasna sporo sztucznej krwi, odcinane są palce, wydłubywane oczy, a i dawka przaśnej erotyki utrzymuje się na standardowym dla Tromy poziomie. Aha, narratorem jest niejaki Lenny Kilmister z Motörhead.

Terror Firmer
  

Jest to film Tromy o... kręceniu filmu Tromy. Lloyd Kaufman gra reżysera, który wbrew przeciwnościom losu, próbuje nakręcić zły film. Jest to zadanie niełatwe, bowiem plan zdjęciowy terroryzuje zdezorientowany seksualnie psychopatyczny morderca. Jednak szczerze mówiąc, obserwując zachowanie ekipy filmowej, będącej bandą idiotów bez instynktu samozachowawczego, równie dobrze prędzej czy później zredukowaliby listę płac sami, pakując się pod koła czy wpadając do szybu windy. Tak czy inaczej obserwujemy serię ujęć, w których na różne sposoby giną poszczególni członkowie ekipy, niekiedy nawet na dwa sposoby jednocześnie. Cały ten bajzel byłby jeszcze do ogarnięcia, gdyby nie pewien problem - reżyser  (w filmie, nie pan Lloyd w rzeczywistości) jest niewidomy. Rzecz jasna Kaufman zadbał o odpowiednią ilość golizny (masa full frontali, także w wersji męskiej), gore i obecność wszelkich możliwych wydzielin, jakie tylko mogą wydostać się z ludzkiego ciała.

Monster in the Closet
 

Jak już wspominałem, Troma nie tylko tworzy swoje własne dzieła, ale tez wydaje inne filmy, pasujące klimatem i konwencją do portfolio wytwórni. Dwa poprzednio opisane filmy nie były może zbyt horrorowe same w sobie, dlatego też na sam koniec zostawiłem film przez Tromę dystrybuowany, będący horrorem w starym dobrym stylu.

Mit o potworze wychodzącym w nocy z szafy nie jest może zbyt rozpowszechniony w naszej słowiańskiej kulturze, ale w krajach anglojęzycznych złym bogeymanem straszy się dzieci już od lat. Potwór ten jednak z zasady nie ma określonego kształtu, natomiast w filmie już tak i jest to wizerunek nadzwyczaj oryginalny. Ciężko to określić słowami, zdjęcie powyżej mówi o wiele więcej. Dodać tylko należy, że potwór cały czas (dosłownie, nie przestaje ani na chwilę) warczy, a z paszczy wysuwa mu się druga, mniejsza paszcza (jak u Xenomorphów z tetralogii Alien). Film jest ogólnie mało tromowaty, to znaczy mimo kiczu i campowego klimatu, nie ma w nim wielu scen gore, nie ma erotyki, brak tu też tej specyficznej atmosfery prowizorki, jaką odznacza się większość autorskich filmów Kaufmana. Tym niemniej, za kilka ciekawych aluzji do klasyki horroru i monster movies (King Kong, Alien) i genialną scenę gdy mieszkańcy całego miasta niszczą swoje szafy z obawy przed potworem, warto go polecić.

***

Rzecz jasna nie miałem przyjemności obejrzeć wszystkich filmów Tromy, dlatego też pewien jestem, że jakąś godną uwagi pozycję mogłem ominąć. Kto wie, czym zaskoczyć mogą takie filmy, jak Actium Maximus: War of the Alien Dinosaurs, They Call Me Macho Woman, A Nymphoid Barbarian in Dinosaur Hell czy Demented Death Farm Massacre... 


Tak czy inaczej Troma żyje i ma się dobrze, powiększając grono swoich fanów, znudzonych przewidywalnym kinem mainstreamowym. Bo o ile tym pasjonatom można zarzucić nieporadność realizacyjną, drewniane aktorstwo czy przesadną ilość krwi i erotyki, to jednak nie można im odmówić luzu, widocznego na ekranie entuzjazmu, ogromnej pomysłowości, no i przede wszystkim odwagi. Filmy Tromy są nie tylko symbolem kina klasy Z, ale także niezależności, politycznej niepoprawności i wolności artystycznej (jakkolwiek by to nie zabrzmiało w kontekście twórców/wydawców takich filmów, jak Blood Sisters of Lesbian Sin czy Blood, Boobs and Beast) - a są to wartości, który powinno się do upadłego bronić.

W związku z tym życzę Tromie przynajmniej kolejnych 30 lat i 3000 kolejnych zabawnych i obrazoburczych filmów.
     .

0 komentarzy:

Prześlij komentarz